Zamierzeniem tego bloga było prowadzenie czegoś w rodzaju "wkurza mnie to, więc się pożalę" tak też będzie jak Bóg chciał. Moi drodzy, za trzy miesiące matura. Polonez już za mną. A, co śmieszne, w połowie zaczęłam płakać. To nie były łzy szczęścia, ani też smutku. Uczucia jakie wtedy mi towarzyszyły mogę raczej przyporządkować do obojętnych. Poleciały mi łzy, bo wreszcie do mnie dotarło ile już za mną, a ile przede mną. Niestety - więcej przede mną niż za mną.
W gimnazjum miałam świetną nauczycielkę, która zaszczepiła we mnie miłość do biologii. Na złość - pani od chemii nie potrafiła przekazać nam w przystępny sposób materiału. W tym oto "wspaniałym" czasem jakim jest gimnazjum, zrodził się we mnie pomysł (to była pierwsza klasa): "będę lekarzem".
Jako że jestem człowiekiem, któremu ambicja nie pozwala spać, zaczęłam małymi krokami do tego dążyć. Z ręką na sercu nie uczyłam się biologii przez całe gimnazjum. Umiałam wszystko. Mój mózg był chłonny jak gąbka. Tylko, nigdy roślinki mi nie przypadły do gustu, konkurując z tak niesamowicie interesującym tematem jakim jest człowiek (bio-chemy wiedzą o co chodzi). Wracając do chemii, szło tragicznie. Pod koniec gimnazjum chemiczka zapytała się nas kto idzie do jedynego liceum o profilu biologiczno-chemicznym w naszym mieście. Nie podniosłam ręki, bo słyszałam już jej komentarze: "ty chcesz iść do Sobiecha? Gratuluję...". Niezbyt zachęcająco, prawda?
No i poszłam do tego Sobiecha. Czułam ogromny niedosyt, ponieważ przez całą pierwszą klasę na biologii nie robi się właściwie nic oprócz GMO i ekologii, a ja tak bardzo chciałam uczyć się o człowieku. Z drugiej strony, zaczęły wychodzić moje problemy z chemii. Nie owijając w bawełnę, nie potrafiłam napisać nawet wzoru kwasu octowego. W drugiej klasie zaczęłam się nawracać. Musiałam pracować dużo więcej niż inni uczniowie. W wakacje między drugą a trzecią klasą przerobiłam cały materiał dotyczący człowieka. Nie mówię, że go umiałam każde słowo, ale wiedziałam już sporo rzeczy. Nie byłam zdziwiona kiedy okazało się w tym roku, że o krwionośnym wiem prawie wszystko. Mózg interesuje mnie jeszcze bardziej, ale żeby pamiętać te wszystkie nerwy trzeba być nadczłowiekiem. Z chemii dalej pracuję na wysokich obrotach. Lubię widzieć swój rozwój poprawiając błędy, które popełniłam 2-3 miesiące temu. Jako że jestem człowiekiem, który nie potrafi się wykuć czegoś na blachę zawsze szukam logicznych połączeń. W tym roku już je znajduję.
Wiem, że większość maturzystów potwornie się stresuje, ale ja już przesadzam. Paznokci nie mam od Wigilii - wszystkie zjedzone. Znowu mało śpię, w związku z tym jestem tak niewyspana, że nie mogę potem zasnąć. Oh, God...
Jeżeli nie dostanę się na kierunek lekarski - nie spełnię swoich marzeń. Wiadomo, można pouczyć się rok i ponownie przystąpić do matury, ale trochę szkoda na to życia.
Pamiętam jak zapytałam się mamy: "co to jest matura?". Miałam wtedy może jakoś 6 lat. Mama odpowiedziała, że to taki duży i trudny test, ale nie muszę się bać, bo mam jeszcze bardzo dużo czasu.
...
Gdzie jest mój czas?
Nie mam za złe, że próg na kierunek lekarski jest taki wysoki, że muszę mieć 90% zarówno z chemii jak i z biologii, że mamy tak mało czasu, bo właściwie tylko drugą i trzecią klasę. Mam za złe, że moja matura sprawdza myślenie, nie wiedzę. Denerwuje mnie gdy ludzie starsi mówią: "moja matura była trudniejsza". Nie, nie była. Wtedy wystarczyło wykuć się na blachę i 90%. Teraz trzeba umieć też wszystko (bo nie wiadomo czego się spodziewać) i oczywiście sprawnie łączyć wątki. Każdy nauczyciel uczący obecnie w liceum i znający podstawę programową łapie się za głowę dlaczego te pytania wyglądają jak wyglądają. No, może oprócz językowców. Jaka to sprawiedliwość, że skoro przy podpisywaniu rysunku przedstawiającego mitochondrium podpiszesz matrix jako "matrix" i dostaniesz za to okrągłe zero punktów, bo w kluczu jest "matrix mitochondrium"? W taki właśnie sposób możesz zniszczyć sobie całą przyszłość w 3h.
Tak jak już wspominałam - to dobrze, że mamy mało czasu. Na studiach medycznych jest jeszcze mniej czasu a materiału dużo więcej. Jeżeli nie będziemy sobie stale podnosić poprzeczki to nie będziemy się rozwijać. Dobrze, że próg jest tak wysoki, ponieważ kierunki medyczne nie są błahymi kierunkami. Nie chcę mówić, że lekarz jest Bogiem, bo w Boga nie wierzę a samo to określenie jakoś mnie śmieszy.
Wszystkie te trudności, które musi przejść przyszły student kierunków medycznych pozwalają na staranną selekcję, dzięki czemu tylko co trzeci lekarz nie zna się na swoim fachu, a nie co drugi.
Chciałabym za te 4 miesiące móc przeczytać ten post i powiedzieć sobie: "I widzisz? Udało ci się." Matura z biologii w środę a chemia w piątek. Piątek trzynastego. Oby ten jeden był dla mnie szczęśliwy.