poniedziałek, 25 listopada 2013

"Just friends".

"Lecę na drugą randkę, może się wreszcie pocałujemy."

      Jakoś mnie to śmieszy. Może jestem dawnego przekonania i uważam, że pocałunek znaczy nieco więcej. To pewnie ze mną jest coś nie tak. Przecież to fajne - odliczać ile dziewczyn/chłopaków się "przelizało" (określenie cieszące się dużą popularnością wśród młodzieży). Może jest to ten sposób myślenia - poszukując prawdziwej miłości. Chyba nie chcę się "przejechać" na niektórych i z góry zakładam, że to nie wypali. Wymagania? Bardzo prawdopodobne, ale jeżeli wymagania, to do charakteru. 

      Po prostu nie mam szacunku do osób, które mówią o związku stosując zasłonę dymną - miłość. Oczywiście, to nie jest miłość. To tylko i wyłącznie jakieś uczucie dające pewne korzyści.
Przykładem tego jest fakt, że dziecko (u młodych osób) nie jest już "owocem miłości". Teraz to po prostu wpadka, i nie mówcie, że kiedyś też tak było. W średniowieczu również gwałcono kobiety. Zgadzam się, ale chodzi mi o chore związki typu "just friends", którzy się powiedzmy - "seksią" (lubię to słowo) tylko dla wzajemnej przyjemności. Rozrywka na porządku dziennym. 

Pisząc to wszystko czuję się jak gatunek na wymarciu.

piątek, 22 listopada 2013

"Szare myszki" vs. życie.

     Szkoda mi ludzi, którzy tak bardzo przejmują się cudzym zdaniem, że boją się w jakikolwiek sposób wyróżnić. Inni ingerują w ich życie, po części - kreując ich charaktery. Nie są sobą, bo prawdziwe oblicze ukrywają pod neutralną mimiką. Są spokojniejsi, monotonnie wykrzywione kąciki ust i oczy jakby trochę smutne, utkwione w innym celu.

      Gdybyśmy tylko zdawali sobie sprawę ile to razy ktoś powiedział coś niemiłego na nasz temat. To, że czasami dowiemy się o plotkach o naszej osobie, to nie oznacza, że jest to jedyna nieprawdziwa informacja, która kiedykolwiek powstała. Najśmieszniej jest kiedy ktoś pisze: "a to prawda, że Ty z tym, tam, coś, tego?". Miałam ostatnio taką sytuację. Dziwne uczucie. Zmarszczyłam brwi i czytałam kilka razy tę wiadomość, no ale cóż. Chyba trzeba kogoś mocno nie lubić, skoro komukolwiek chciałoby się męczyć z wymyśleniem jakiejś sensownej plotki (ażeby w jak najrealniejszy sposób upokorzyć kogoś).
Z drugiej strony trzeba przyznać, że również podlegamy plotkom. Nie oszukujmy się. Jeżeli ktoś nam bliski krótko streści kogoś na podstawie jednego wydarzenia (ech, najczęściej negatywnego), to postanawiamy zaufać, bo "jest to osoba której ufamy bardziej niż sobie"<- a to jest dobre. Btw, jak można coś takiego stwierdzić?! "Komuś ufamy bardziej niż sobie". Człowiek jest tylko człowiekiem i każdemu może w pewnym momencie "odbić", a my nie mamy pewności kiedy to nastąpi. Nie ciągnę tego tematu, bo zależy on od stanowiska czyli wierze w przyjaźń. Po prostu człowiek jest istotą, która nie lubi żyć w niewiedzy. Jeżeli kogoś poznajemy, to staramy się jak najszybciej dopasować jakiekolwiek cechy charakteru do jej osoby. Przykładowo: usłyszymy, że ktoś nie potrafił zrobić jakiegoś przykładu na lekcji matematyki - automatycznie dopasowujemy cechę do takiej osoby - jest "cienki/a" z matmy, co niekoniecznie jest prawdą. To też forma stereotypu.

     Tacy szarzy ludzie (fajnie to brzmi - szarzy, szarzy, szarzy) nie chcą aby dopasowano do nich cechę charakteru. Starają się nie zostać osobą z przypisanym stereotypem i mają nadzieję, że nie powstaną o nich plotki. Taki łańcuszek. Okej, ale czy to rzeczywiście jest dobre? Przecież żyjemy nie tylko po to, żeby ukończyć szkołę, ewentualnie studia, znaleźć pracę i założyć rodzinę. To właśnie ta codzienna odwaga względem ludzi sprawia, że doświadczamy miłych sytuacji podczas rutyny życia.


niedziela, 10 listopada 2013

Czeluści istnienia.

      Nie będę pisać jak to jest mi źle, bo zwyczajnie nie jest. Chociaż wiem, że to idealny temat jako maszynka do wyświetleń. Jak często pragniemy się na kimś zemścić? Prosta odpowiedź. Wtedy, gdy ktoś nam zajdzie za skórę. Wróćmy do pytania. Jak często PRAGNIEMY się na kimś zemścić. No właśnie, pragnąć a wykonać. Walka między emocjami a honorem. Ochłonąć czy udawać, że jesteśmy silni? Myślę, że każdy podczas życia odkrył już swój temperament. Ja wiem, że działam zbyt pochopnie, dlatego często muszę robić przerwy od wszystkich, od wszystkiego.

      Codziennie stykamy się z drażniącymi sytuacjami. Kiedy ktoś stuka nas koszykiem w markecie. Kiedy ustępujesz miejsca starszej osobie w autobusie (mam nadzieję, że tak robicie) a ta osoba nie chce usiąść (o panie, ja tu wstaję, usiądź że!). Nie wspominając już o ludziach, którzy przez 15 minut zastanawiają się czy wziąć polędwicę sopocką czy polędwicę wiśniową, ale to nie są przykłady kiedy chcemy się na kimś mścić. Zostajemy tylko wyprowadzeni z równowagi. To jest właśnie nauczenie się bardzo potrzebnej umiejętności, a mianowicie odróżnienia kiedy teoretycznie możemy się na kimś zemścić a kiedy powinniśmy sobie odpuścić, uśmiechnąć się i pomyśleć jak bardzo współczujemy niektórym osobom (ja tak bynajmniej robię).


      Miło by było gdyby życie składało się wyłącznie z takich sytuacji. Mam nadzieję, że nikt oprócz mnie nie wyobraża sobie jakby pozbawiało życia osoby, która nam wyjątkowo wadzi. Mam taką nadzieję, że jeszcze jesteście normalni.
Patrząc na tematykę tego wpisu mogłabym Was namawiać: "nie załatwiajcie problemów siłą, rozmawiajcie, słowa najlepiej rozwiązują wszelkie problemy", ale nie będę, bo tak nie uważam. To by było bardzo sztuczne. Nie mówię też, że trzeba się naparzać. Preferuję pogardliwe spojrzenie, szyderczy uśmiech, uniesienie głowy do góry i satysfakcję ze zmieszanej miny drugiej osoby. Rzucanie wyzwiskami też nic nie daje. To tylko zaognia cały konflikt.
A co jest ciekawe! Ludzie z małym ilorazem inteligencji wybierają siłę. Ludzie "z dużym ilorazem inteligencji" (NIEPOTWIERDZONE INFO) "wyjeżdżają" z rozprawką z argumentami dlaczego to właśnie oni mają rację. Jak to się kończy? "Współczesna inteligencja" dostaje łomot od półgłówków z bicepsem, a dlaczego? Bo każdy chce pokazać honor, tylko po prostu wykorzystuje to, w czym jest najlepszy. Zastanówmy się czy naprawdę warto.
No to warto czy nie?


No nie. Po co poświęcać jakąkolwiek uwagę takim ludziom?


      Podczas tego artykułu wydaje mi się, że ujawniłam moje stanowisko na ten temat. W związku z tym, że nie jestem "dresem" ani nie umiem "grypsować" typu - twoja stara - pozostaję przy olaniu kogoś. Polecam, najbardziej satysfakcjonujący sposób!



piątek, 1 listopada 2013

1,5 metra pod stopami.

      1 listopada. Udawanie, że pamiętamy o zmarłych. Właściwie to dobrze, że chociaż przez ten jeden dzień przypominamy sobie o nich. 2 lata temu umarł mój dziadek. Nikt się nie spodziewał. Umarł tak, jak sobie wymarzył - podczas snu. Mama wychodząc ostatnia do pracy słyszała budzik, który miał go obudzić. Kiedy wróciłam ze szkoły zdziwiłam się, że dziadek nie zawołał mnie na obiad, ale poszłam do swojego pokoju. Kiedy rodzice wrócili, razem z mamą pojechałyśmy do sklepu. W drodze powrotnej mama zadzwoniła do taty żeby zszedł do dziadka i zobaczył co robi. Dojechałyśmy. Mama zamykała garaż, ja - bramę. Tata wyszedł z domu i powiedział, że trzeba zadzwonić na policję. Pomimo tego, że była to pierwsza śmierć tak bliskiej mi osoby od razu ułożyłam w głowie czarny scenariusz. "Może dziadek umarł". To straszne, ale właśnie taka myśl przeleciała mi przez głowę. Słowa wypowiedziane przez tatę pokryły się z moją myślą.

Nawet niebo wtedy poszarzało.

      Pokój był przesiąknięty dziwnym zapachem, zupełnie nowym.  Po 12 godzinach musieli łamać kości. Nadal mam ten budzik w pokoju. Przez całe życie dobrze zapamiętałam właściwie trzy dni: ten, w którym dziadek umarł; dzień jego pogrzebu oraz dowiedzenie się o przyszłym rodzeństwie.

      Opowiem co działo się zaraz po pogrzebie.
Kiedy dziadek zmarł a w naszym domu panowała żałoba, mama dowiedziała się (po dwóch tygodniach), że jest w ciąży. Kiedy dowiedzieliśmy się, że płód jest chłopcem od razu go nazwaliśmy. Tak automatycznie - Antek. Wszystkim podobało się to imię. Narodził się, pozostał Antkiem. Z upływem czasu, prawdopodobnie podczas sprzątania bądź szukania czegoś u babci, natknęłam się na książeczkę modlitw dziadka. Poniszczoną, podartą, książeczkę do św. Antoniego. Bardzo się zdziwiłam. Do świętego Antoniego. Dlaczego wybraliśmy akurat to imię? Antoś nosi również drugie imię - Stanisław, po dziadku.
Trochę to dziwne, prawda? Nie wspomnę już o snach, w których obcy mężczyzna puka do drzwi i powiadamia, że pan ś.p.Stanisław Z. ma się dobrze.

      Pamiętam pogrzeb. Ten dzień wyjątkowo dobrze zakorzenił się w mojej pamięci. Glina tak bardzo odkształcała się pod obcasami ciotek. Zapach siarki i pełno brokatu z wieńców na płaszczach. Pamiętam, że zapinałam tacie guzik prze kurtce. Pamiętam rozmowę w samochodzie o "trupim jadzie". Pamiętam również, kiedy dotykając dziadka ten ostatni raz, zahaczyłam palcem o różaniec zapleciony pomiędzy jego palcami. Nie płakałam. Na pewno wyglądałam, jakbym w ogóle nie była z nim zżyta. Nie prawda. Dziadek był jak mój drugi ojciec. W takim razie, dlaczego nie płakałam? Pewnie byłam za mała i nie rozumiałam. Właśnie nie. Zdawałam sobie sprawę z tego, co się dzieje. Po prostu nie płakałam. Oprócz chodzenia na cmentarz razem z rodziną, przechadzam się tam też sama. Nie mówię o tym nikomu, bo wiem, że przypisaliby mi miano dziwaczki. Nie mówię nic. Wychodzę.

      Nie przeszkadza mi to, że niektórzy są sceptykami. Nie każdy musi wierzyć w duchy i inne zjawiska paranormalne. Ja akurat w to wierzę i nie mam zamiaru z nikim debatować na temat "bycia i nie bycia", ale jeżeli usłyszycie jakieś dziwne odgłosy, kroki, skrzypienie drzwi, polecam poproszenie zmarłej osoby o spokój. Naprawdę pomaga.