sobota, 21 grudnia 2013

Rodzinna rutyna, czyli czego nie doceniamy a co przeceniamy.

      Ostatnio mama powiedziała mi żebym poszła do kuchni i zobaczyła no to, co leżało tam na parapecie. Poszłam i zobaczyłam kartkę leżącą zapełnioną stroną do spodu. Mówię: "nic, tylko jakiś przepis". Odwróciłam. Był to obrazek z następującą treścią:

6 lat: Mama wie wszystko.
8 lat: Mama wie bardzo dużo.
12 lat: Tak naprawdę mama nie wie wszystkiego.
14 lat: Mama nic nie wie.
16 lat: Mama? Co tam mama!
18 lat: Mama jest starej daty.
25 lat: A może mama wie?
35 lat: Zanim zdecyduję, zapytam mamę.
45 lat: Zrobię tak, jak doradzi mi mama.
75 lat: Chciałabym zapytać mamę.

      Nie pisałam o tym wcześniej, ale nie mam zbyt dobrych stosunków z rodzicami. Nie żebyśmy ze sobą nie rozmawiali czy coś. Po prostu od poniedziałku do piątku widzę ich przez około godzinę, może dwie dziennie. Nie jemy wspólnie posiłków. Dodatkowo tato pracuje do późna i często nie ma go w weekendy (święta, nie święta - jedzie do pracy), a mama w weekendy co dwa tygodnie - studia. Jest jeszcze młodszy brat. Ja natomiast mam szkołę. Niby jest to tylko szkoła, ale nauka pochłania mnie zupełnie.

      Wracając do obrazka, wiem, że wygląda to jakby było pobrane z bestów, ale jeżeli coś dokładnie odzwierciedla uczucie, o którym człowiek boi się mówić, to... wzrusza.

      Doszłam do wniosku, że rodzice nie wiedzą co się dzieje w moim życiu i to nie jest tak, że ja im o niczym nie mówię! Ile to razy było tak, że mówiłam coś do mamy, a ona tak pochłonięta pracą (np. zmywaniem - bo przecież talerz, dwa kubki i widelec nie mogą leżeć w zlewie) bezmyślnie potakiwała. Ile to razy babcia przychodziła do nas, na górę i przerywała nam "rozmowę" (z racji tego, że babcia jest starsza - ma pierwszeństwo w dotarciu do głosu). Ile to razy tata powiedział mi: "daj mi spokój", albo zupełnie olał. Już nie mówię o tym, że nazywa mnie idiotką, bo już nie zwracam na to uwagi. Czasami są takie nerwowe sytuacje. Wybaczam mu to, ale nie wybaczam tego, że mnie olewają. Czuję się jak student będący "przelotem" w tym domu. Jestem najlepszym przykładem, że pieniądze nie zastąpią człowieka. A może ja jestem dla nich jeszcze gówniarzem? Już nawet nie chce mi się naprawiać stosunków między nami. Poddaję się. I tak zawsze to ja jestem ta najleniwsza i najbardziej problemowa.

      Nawet ostatnio poprosiłam tatę żeby mi w czymś pomógł, bodajże w malowaniu lampy, to odpowiedział: "nie mam czasu". Siedział sobie w fotelu oglądając telewizję. Nawet nie wspiera mnie w fotografii, bo uważa, że jest to droga pasja. Dziękuję tato. Może kiedyś dojdziesz do wniosku, że jednak coś mi wyszło w życiu.

Dosyć o mnie.
Wesołych Świąt! Życzę Wam żebyście spędzili ten czas w miłym towarzystwie.






środa, 18 grudnia 2013

Papka myśli.

      Ta strona, o właśnie ta, jest największym przykładem egoizmu człowieka. Kolejny wpis z serii "co mnie denerwuje" i "mam prawo wyrazić swoje zdanie, bo to mój pamiętnik". Zapraszam do przeczytania tego jakże inteligentnego bełkotu w moim wykonaniu.

      Fałszywi ludzie. Nie no spoko. To tylko fałszywi ludzie. Tu, tam, w lustrze, wszędzie, od zawsze. Nic nowego. Tylko jedna rzecz. Jak osoba X może mieć tyle tupetu, żeby nagadywać osobie Y na osobę Z, wiedząc, że osoba Y ma kontakt z osobą Z? Ach, jeszcze dodam, że osoba X (fałszywa, jeśli się nie pogubiłeś/aś) udaje przyjaciela/przyjaciółkę. No cholera jasna! Ja właśnie jestem takim pośrednikiem. Słucham jak dwie osoby żalą się na siebie nawzajem i to wszystko zależy ode mnie jak to się zakończy. Właśnie w tym momencie bije się moja szczerość i "koleżeństwo" (tak to nazwijmy, tylko nie odbierzcie mnie jako narcyza, nienawidzę tego). Mam taką ochotę powiedzieć tej osobie, że druga na nią gada, ale nie powiem, bo po pierwsze nie mam zamiaru niszczyć kontaktu między tymi osobami, po drugie - nie będę "zdradzać" osoby, która się żaliła i nie mam zamiaru dołować osoby której te informacje dotyczą. Z reguły już tak mam, że nie rozpowiadam tego, co ktoś mi powie (do tej pory zastanawiam się co jest ze mną, że tak wiele osób mi ufa, ale jest to bardzo miłe uczucie). Znam przypadek damsko-męski, więc nie zrzucajmy tylko na kobiety.

      A osoby, które uważają, że ubrania są jakimś wyznacznikiem osobowości?
Jeszcze nikt nie skomentował negatywnie i publicznie mojego "stylu" ubierania, pomimo tego, że ubieram się jak fleja, nie lubię chodzić na obcasikach jak inne dziewczyny (a, nawet nie mogę), nie noszę torby wysadzanej ćwiekami i nie mam zielonej parki (dla niezorientowanych, parka - kurtka). Ubieram się tak, jak jest mi wygodnie. Dobra, zgadzam się, mam wiele firmowych butów, ale to buty (spełniają różne funkcje). Chodzi mi tu o całokształt. Nie mówię, bo fajnie jak dziewczyna się ładnie ubiera, ale jak można mieć tyle "słegu", mieszać wszystkie style i być postrzeganym jako modną osobę? No na  pewno nie w moich oczach.
Jeżeli ktoś przyjrzałby się mojej osobie, to może zobaczyłby w pewnym sensie bunt. Chciałabym być tym niezniszczonym pokoleniem sprzed 12 lat. Bez czapek z napisem: "YOLO", bez obćwiekowanych (to jakaś forma odstraszenia chłopaków, nowoczesny feminizm?), bez kresek eyelinerem (bo po co wyglądać tak samo jak dziewczyna również stojąca przy "palarni"?). Żeby nasze ubrania nie mówiły tego, kim jesteśmy. Ja wolę tę wersję zdarzeń, a Ty? Może wolisz dziewczyny w legginsach, vansach, bluzie "obey", czapce w oczojebnym napisem "swag", ale mnie to nie obchodzi, tak samo jak Ciebie nie obchodzi moje zdanie.

      Ej, to mnie poruszyło. Wszystko się zmienia, wiem, ale dotarło do mnie, że sposób bycia, myślenia ludzi na tle innych pokoleń też ulega zmianom. Takim, nieodwracalnym. "Sory" zastępuje najpiękniejsze słowo w języku polskim. I ten brak szacunku do starszych osób. Pogoń za dorosłością. To, że gimnazjaliści są najlepszymi znawcami trunków alkoholowych. Już nawet nie mówię o ustępowaniu miejsca w autobusie staruszkom (bo to już masówka), ale o obraźliwym określaniu starszych osób. Odwołując się do poprzedniego postu - nie wiem, może ja rzeczywiście jestem przestarzała, rodzice wychowali mnie inaczej.

      Ale mój post na kilkanaście linijek świata nie zmieni i każdy ma tam jakiś sposób na wyrażenie swojej osoby. W tematyce modowej każdy ma prawo do bycia tym, kim się chce. Lubisz Rihannę? Okej, ale pamiętaj, że nie musisz promować wyrażenia "I wanna fuck Rihanna". Uważasz, że metal jest gatunkiem, który odzwierciedla Twoją osobowość? Żaden problem. Chodź w glanach. Nikt Ci nie broni. Jak już zauważyłeś/aś - co do wyglądu mamy szerokie pole do popisu. Do charakteru - znacznie mniejsze. Pomimo wszystkich zmian w wyglądzie, ideologiach, dalej jesteśmy ludźmi i okazujmy też człowieczeństwo wobec innych.

Ulżyło. Biję po łapach za "moja stara".
Miłego dnia.




poniedziałek, 25 listopada 2013

"Just friends".

"Lecę na drugą randkę, może się wreszcie pocałujemy."

      Jakoś mnie to śmieszy. Może jestem dawnego przekonania i uważam, że pocałunek znaczy nieco więcej. To pewnie ze mną jest coś nie tak. Przecież to fajne - odliczać ile dziewczyn/chłopaków się "przelizało" (określenie cieszące się dużą popularnością wśród młodzieży). Może jest to ten sposób myślenia - poszukując prawdziwej miłości. Chyba nie chcę się "przejechać" na niektórych i z góry zakładam, że to nie wypali. Wymagania? Bardzo prawdopodobne, ale jeżeli wymagania, to do charakteru. 

      Po prostu nie mam szacunku do osób, które mówią o związku stosując zasłonę dymną - miłość. Oczywiście, to nie jest miłość. To tylko i wyłącznie jakieś uczucie dające pewne korzyści.
Przykładem tego jest fakt, że dziecko (u młodych osób) nie jest już "owocem miłości". Teraz to po prostu wpadka, i nie mówcie, że kiedyś też tak było. W średniowieczu również gwałcono kobiety. Zgadzam się, ale chodzi mi o chore związki typu "just friends", którzy się powiedzmy - "seksią" (lubię to słowo) tylko dla wzajemnej przyjemności. Rozrywka na porządku dziennym. 

Pisząc to wszystko czuję się jak gatunek na wymarciu.

piątek, 22 listopada 2013

"Szare myszki" vs. życie.

     Szkoda mi ludzi, którzy tak bardzo przejmują się cudzym zdaniem, że boją się w jakikolwiek sposób wyróżnić. Inni ingerują w ich życie, po części - kreując ich charaktery. Nie są sobą, bo prawdziwe oblicze ukrywają pod neutralną mimiką. Są spokojniejsi, monotonnie wykrzywione kąciki ust i oczy jakby trochę smutne, utkwione w innym celu.

      Gdybyśmy tylko zdawali sobie sprawę ile to razy ktoś powiedział coś niemiłego na nasz temat. To, że czasami dowiemy się o plotkach o naszej osobie, to nie oznacza, że jest to jedyna nieprawdziwa informacja, która kiedykolwiek powstała. Najśmieszniej jest kiedy ktoś pisze: "a to prawda, że Ty z tym, tam, coś, tego?". Miałam ostatnio taką sytuację. Dziwne uczucie. Zmarszczyłam brwi i czytałam kilka razy tę wiadomość, no ale cóż. Chyba trzeba kogoś mocno nie lubić, skoro komukolwiek chciałoby się męczyć z wymyśleniem jakiejś sensownej plotki (ażeby w jak najrealniejszy sposób upokorzyć kogoś).
Z drugiej strony trzeba przyznać, że również podlegamy plotkom. Nie oszukujmy się. Jeżeli ktoś nam bliski krótko streści kogoś na podstawie jednego wydarzenia (ech, najczęściej negatywnego), to postanawiamy zaufać, bo "jest to osoba której ufamy bardziej niż sobie"<- a to jest dobre. Btw, jak można coś takiego stwierdzić?! "Komuś ufamy bardziej niż sobie". Człowiek jest tylko człowiekiem i każdemu może w pewnym momencie "odbić", a my nie mamy pewności kiedy to nastąpi. Nie ciągnę tego tematu, bo zależy on od stanowiska czyli wierze w przyjaźń. Po prostu człowiek jest istotą, która nie lubi żyć w niewiedzy. Jeżeli kogoś poznajemy, to staramy się jak najszybciej dopasować jakiekolwiek cechy charakteru do jej osoby. Przykładowo: usłyszymy, że ktoś nie potrafił zrobić jakiegoś przykładu na lekcji matematyki - automatycznie dopasowujemy cechę do takiej osoby - jest "cienki/a" z matmy, co niekoniecznie jest prawdą. To też forma stereotypu.

     Tacy szarzy ludzie (fajnie to brzmi - szarzy, szarzy, szarzy) nie chcą aby dopasowano do nich cechę charakteru. Starają się nie zostać osobą z przypisanym stereotypem i mają nadzieję, że nie powstaną o nich plotki. Taki łańcuszek. Okej, ale czy to rzeczywiście jest dobre? Przecież żyjemy nie tylko po to, żeby ukończyć szkołę, ewentualnie studia, znaleźć pracę i założyć rodzinę. To właśnie ta codzienna odwaga względem ludzi sprawia, że doświadczamy miłych sytuacji podczas rutyny życia.


niedziela, 10 listopada 2013

Czeluści istnienia.

      Nie będę pisać jak to jest mi źle, bo zwyczajnie nie jest. Chociaż wiem, że to idealny temat jako maszynka do wyświetleń. Jak często pragniemy się na kimś zemścić? Prosta odpowiedź. Wtedy, gdy ktoś nam zajdzie za skórę. Wróćmy do pytania. Jak często PRAGNIEMY się na kimś zemścić. No właśnie, pragnąć a wykonać. Walka między emocjami a honorem. Ochłonąć czy udawać, że jesteśmy silni? Myślę, że każdy podczas życia odkrył już swój temperament. Ja wiem, że działam zbyt pochopnie, dlatego często muszę robić przerwy od wszystkich, od wszystkiego.

      Codziennie stykamy się z drażniącymi sytuacjami. Kiedy ktoś stuka nas koszykiem w markecie. Kiedy ustępujesz miejsca starszej osobie w autobusie (mam nadzieję, że tak robicie) a ta osoba nie chce usiąść (o panie, ja tu wstaję, usiądź że!). Nie wspominając już o ludziach, którzy przez 15 minut zastanawiają się czy wziąć polędwicę sopocką czy polędwicę wiśniową, ale to nie są przykłady kiedy chcemy się na kimś mścić. Zostajemy tylko wyprowadzeni z równowagi. To jest właśnie nauczenie się bardzo potrzebnej umiejętności, a mianowicie odróżnienia kiedy teoretycznie możemy się na kimś zemścić a kiedy powinniśmy sobie odpuścić, uśmiechnąć się i pomyśleć jak bardzo współczujemy niektórym osobom (ja tak bynajmniej robię).


      Miło by było gdyby życie składało się wyłącznie z takich sytuacji. Mam nadzieję, że nikt oprócz mnie nie wyobraża sobie jakby pozbawiało życia osoby, która nam wyjątkowo wadzi. Mam taką nadzieję, że jeszcze jesteście normalni.
Patrząc na tematykę tego wpisu mogłabym Was namawiać: "nie załatwiajcie problemów siłą, rozmawiajcie, słowa najlepiej rozwiązują wszelkie problemy", ale nie będę, bo tak nie uważam. To by było bardzo sztuczne. Nie mówię też, że trzeba się naparzać. Preferuję pogardliwe spojrzenie, szyderczy uśmiech, uniesienie głowy do góry i satysfakcję ze zmieszanej miny drugiej osoby. Rzucanie wyzwiskami też nic nie daje. To tylko zaognia cały konflikt.
A co jest ciekawe! Ludzie z małym ilorazem inteligencji wybierają siłę. Ludzie "z dużym ilorazem inteligencji" (NIEPOTWIERDZONE INFO) "wyjeżdżają" z rozprawką z argumentami dlaczego to właśnie oni mają rację. Jak to się kończy? "Współczesna inteligencja" dostaje łomot od półgłówków z bicepsem, a dlaczego? Bo każdy chce pokazać honor, tylko po prostu wykorzystuje to, w czym jest najlepszy. Zastanówmy się czy naprawdę warto.
No to warto czy nie?


No nie. Po co poświęcać jakąkolwiek uwagę takim ludziom?


      Podczas tego artykułu wydaje mi się, że ujawniłam moje stanowisko na ten temat. W związku z tym, że nie jestem "dresem" ani nie umiem "grypsować" typu - twoja stara - pozostaję przy olaniu kogoś. Polecam, najbardziej satysfakcjonujący sposób!



piątek, 1 listopada 2013

1,5 metra pod stopami.

      1 listopada. Udawanie, że pamiętamy o zmarłych. Właściwie to dobrze, że chociaż przez ten jeden dzień przypominamy sobie o nich. 2 lata temu umarł mój dziadek. Nikt się nie spodziewał. Umarł tak, jak sobie wymarzył - podczas snu. Mama wychodząc ostatnia do pracy słyszała budzik, który miał go obudzić. Kiedy wróciłam ze szkoły zdziwiłam się, że dziadek nie zawołał mnie na obiad, ale poszłam do swojego pokoju. Kiedy rodzice wrócili, razem z mamą pojechałyśmy do sklepu. W drodze powrotnej mama zadzwoniła do taty żeby zszedł do dziadka i zobaczył co robi. Dojechałyśmy. Mama zamykała garaż, ja - bramę. Tata wyszedł z domu i powiedział, że trzeba zadzwonić na policję. Pomimo tego, że była to pierwsza śmierć tak bliskiej mi osoby od razu ułożyłam w głowie czarny scenariusz. "Może dziadek umarł". To straszne, ale właśnie taka myśl przeleciała mi przez głowę. Słowa wypowiedziane przez tatę pokryły się z moją myślą.

Nawet niebo wtedy poszarzało.

      Pokój był przesiąknięty dziwnym zapachem, zupełnie nowym.  Po 12 godzinach musieli łamać kości. Nadal mam ten budzik w pokoju. Przez całe życie dobrze zapamiętałam właściwie trzy dni: ten, w którym dziadek umarł; dzień jego pogrzebu oraz dowiedzenie się o przyszłym rodzeństwie.

      Opowiem co działo się zaraz po pogrzebie.
Kiedy dziadek zmarł a w naszym domu panowała żałoba, mama dowiedziała się (po dwóch tygodniach), że jest w ciąży. Kiedy dowiedzieliśmy się, że płód jest chłopcem od razu go nazwaliśmy. Tak automatycznie - Antek. Wszystkim podobało się to imię. Narodził się, pozostał Antkiem. Z upływem czasu, prawdopodobnie podczas sprzątania bądź szukania czegoś u babci, natknęłam się na książeczkę modlitw dziadka. Poniszczoną, podartą, książeczkę do św. Antoniego. Bardzo się zdziwiłam. Do świętego Antoniego. Dlaczego wybraliśmy akurat to imię? Antoś nosi również drugie imię - Stanisław, po dziadku.
Trochę to dziwne, prawda? Nie wspomnę już o snach, w których obcy mężczyzna puka do drzwi i powiadamia, że pan ś.p.Stanisław Z. ma się dobrze.

      Pamiętam pogrzeb. Ten dzień wyjątkowo dobrze zakorzenił się w mojej pamięci. Glina tak bardzo odkształcała się pod obcasami ciotek. Zapach siarki i pełno brokatu z wieńców na płaszczach. Pamiętam, że zapinałam tacie guzik prze kurtce. Pamiętam rozmowę w samochodzie o "trupim jadzie". Pamiętam również, kiedy dotykając dziadka ten ostatni raz, zahaczyłam palcem o różaniec zapleciony pomiędzy jego palcami. Nie płakałam. Na pewno wyglądałam, jakbym w ogóle nie była z nim zżyta. Nie prawda. Dziadek był jak mój drugi ojciec. W takim razie, dlaczego nie płakałam? Pewnie byłam za mała i nie rozumiałam. Właśnie nie. Zdawałam sobie sprawę z tego, co się dzieje. Po prostu nie płakałam. Oprócz chodzenia na cmentarz razem z rodziną, przechadzam się tam też sama. Nie mówię o tym nikomu, bo wiem, że przypisaliby mi miano dziwaczki. Nie mówię nic. Wychodzę.

      Nie przeszkadza mi to, że niektórzy są sceptykami. Nie każdy musi wierzyć w duchy i inne zjawiska paranormalne. Ja akurat w to wierzę i nie mam zamiaru z nikim debatować na temat "bycia i nie bycia", ale jeżeli usłyszycie jakieś dziwne odgłosy, kroki, skrzypienie drzwi, polecam poproszenie zmarłej osoby o spokój. Naprawdę pomaga.



sobota, 19 października 2013

Jedna setna na tle reszty.

      Wracając w piątek ze szkoły natknęłam się na staruszka. Po jego wizerunku można było dostrzec, że zalicza się do grona, hm, może nie tyle co bezdomnych, ale na pewno skromniej żyjących ludzi. Ubrany w stare, przybrudzone ubrania. Nie miał kilku zębów. Prowadził rower, trochę przyrdzewiały, porysowany. Właściwie, nie wiem czy to by mnie tak nie dotknęło gdybym nie ujrzała starej butelki wypełnionej mętną wodą. Mężczyzna zaczepił mnie pytając o godzinę, więc spojrzałam na zegarek i odpowiedziałam: "dziesięć po drugiej". W życiu nikt nie wypowiedział tylu "przepraszam, dziękuję bardzo za pomoc i uprzejmość" skierowanych do mnie w tak krótkim czasie. Niesamowite. Odwróciłam się i zmierzałam dalej w kierunku domu. Uśmiechał się szerzej niż niejeden człowiek. Moja wyobraźnia podpowiedziała, że może śpieszył się na jakieś spotkanie. Ktoś mógłby drwiąco powiedzieć, że gdzie i do kogo śpieszyłby się taki biedak. A, nie! Na pewno użylibyśmy słowa "menel" lub "pijak", bo przecież żyjemy według stereotypów.

      Tak więc musiałam się męczyć resztę drogi do domu z moim umysłem. Jak zwykle włączyło mi się myślenie. Doszłam do wniosku, że im mniej mamy tym więcej doceniamy. Tak, tak, tak. W internecie znajdziemy pełno obrazków "łapiących za serce" typu mężczyznę z psem i jakaś BARDZO GŁĘBOKA myśl na krój "a mógł się uczyć". Ja nie mówię o takim czymś. Szczerze, to większość bezdomnych rzeczywiście żebrze pod sklepem o tę złotówkę. Wiemy na co zbierają. Wino w kartonie, ewentualnie denaturat. Chodzi mi raczej o samo nastawienie do życia. Człowiek jest już taki z natury - ciągle chce więcej.
Ile to razy jesteśmy przygnębieni, albo mamy wrażenie, że wali nam się całe życie? Jest to spowodowane przez przyzwyczajenie się do dostatku. Gdy coś się zmienia na naszą niekorzyść, stopniowo odchodzi od naszego życia wydaje nam się, że powoli się staczamy. Pomyślmy o tym na przykładzie bezdomnych. O ludziach, którzy nie mają dosłownie nic oprócz swojego ciała, dziurawych ubrań i duszy. No właśnie. Teraz wydaje nam się, że jakkolwiek mielibyśmy źle w życiu - oni mają gorzej. No i tu jest różnica. Ci ludzie mają zupełnie inne podejście do życia. "Po co mieć 5 mln, jeżeli można mieszkać pod mostem wartym 5 mln?".


sobota, 12 października 2013

Bądźmy realistami!

      Chyba nikogo nie ominęły pytania: po co się żyje? To zaczęło się już w przedszkolu. "Po to, żeby mieć dużo pieniędzy", "po to, żeby być sławnym", "po to, żeby mieć fajną pracę", "po to, żeby mieć rodzinę". Te odpowiedzi są nieprawdziwe. To nie jest celem naszego życia. Istniejemy żeby spełniać materialne marzenia, żeby być zapamiętanym przez pewien czas po naszym "odejściu", żeby znaleźć pracę, którą polubimy (wtedy nie będziemy musieli pracować) i również po to, żeby mieć dla kogo żyć. To już bardziej do nas przemawia, prawda? Osobiście uważam, że to ostatnie powołanie jest pierwszym impulsem ku życiu. Zawsze można powiedzieć, że żyjemy tylko po to, żeby nasza ukochana osoba miała łatwiej. Czy to nie motywuje?

      Ale nie bądźmy pesymistami! Ambitna osoba powiedziałaby, że istnieje, aby coś odkryć, zgarnąć za to pieniądze i dumnie spoglądać na swoje nazwisko na liście największych odkrywców jako milionowy numerek.

      Wszystkie wyżej wymienione powołanie są tylko dodatkiem do życia żeby móc je jakoś podsumować. Przecież "umrę spełniony" brzmi żartobliwie normalnie.

      Nie urodziliśmy się z przeznaczeniem. To właśnie my kreujemy los i wytyczamy swoją przyszłość. Jest to nagroda za wytrzymanie trudu przy narodzinach, laurem za kolejny spędzony dzień tu, na Ziemi. Skoro mamy takie ogromne możliwości, to czemu z nich nie skorzystać?

      Powinniśmy próbować wpływać na wszelką możliwą przyszłość.
Rozwijać swoje pasje - a może akurat będziemy w tym najlepsi. Nie patrzmy na siebie pod tym względem, że nie mamy szans na spełnienie marzeń. To jest zależne tylko i wyłącznie od tego, co my zrobimy. Nikt za nas się nie nauczy, nie wytrenuje i nie odda owocu tej działalności. To my pracujemy na siebie.
Jeżeli chcemy osiągnąć rekord Guinessa to nie jest tak, że urodzimy się ze zdolnościami gwarantującymi nam to. Możemy jedynie być utalentowani w danej dziedzinie, ale dalej musimy już samodzielnie szlifować ten diament. Właśnie. W tym momencie pojawia się cecha charakteru, która jest do tego niezbędna, a mianowicie - wytrzymałość. Właściwie, nie jest to atrybut, który zakorzenia się w człowieku od samego początku. Swoistość do nabycia. Wytłumaczenie sobie, że jeżeli tego nie zrobię to równocześnie nie osiągnę wyznaczonego celu. Bez mojej ingerencji nic nadzwyczajnego się nie stanie. Nie liczmy na łut szczęścia, bo to jest przypisane tylko wybrańcom, a przecież nie wiemy czy nimi jesteśmy.

      Przemijamy i jeżeli będziemy odkładać swoje aspiracje to zostaniemy tylko przy gdybaniu. "Gdybym, był młodszy, to zrobiłbym inaczej". Wraz z wiekiem uciekają nasze chęci i dostosowujemy się do tego, co proponuje nam los.


      Wtedy chcemy się ustatkować, "zmniejszyć obroty". Wtedy już nie gonimy za marzeniami. Trzymamy się przyziemnych czynności - wstać rano, zrobić śniadanie dzieciom, oddać projekt i posprzątać w domu przed przyjazdem teściów. Pamiętajmy, że jesteśmy nietrwali i rutyna może nas całkowicie przygnieść.

      Spójrzmy na to z innej strony. Co by było gdyby nas nie było? Nagłe starcie z rzeczywistością. Żyjemy tylko po to, żeby nasz gatunek nie wyginął. To nie nasza wina, że trafiło akurat na nas. Rośliny są po to, żeby żywić zwierzęta i ludzi oraz produkować tlen. Zwierzęta żywią jedynie człowieka. Pewnie zauważyłeś/aś, że potrzeba wytworów "boskiej ręki" stosunkowo się zawęża. Tak więc, po co człowiek? Osoba religijna powiedziałaby "żeby kultywować Boga", a co powiedziałaby cała reszta? No właśnie. Nie jesteśmy potrzebni. Dobra, ale ktoś mógłby powiedzieć, że skoro człowiek nie jest potrzebny - zwierzęta a następnie rośliny również są zbędne. Zgadzam się, ale planeta istnieje, ewolucja następuje, więc i szata musi być. Tu jest haczyk. Pomimo wad, z powstaniem człowieka wiążą się również zalety, ale są tak małe, że równie dobrze mogłoby ich nie być.


poniedziałek, 16 września 2013

Szala wartości.

      Znam swoją wartość. Wiem, że nie jestem lepsza ani gorsza od innych. Wiem, że mogę robić to, co robią inni. Wiem też, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami. To tylko otoczka w postaci urody, ubrania, różnicy zdania, sposobu życia czy "przykrywki" - charakteru.


      Przez to, że tak bardzo różnimy się charakterami samowolnie ustanawiamy hierarchię. Są ludzie, którzy pragną dowodzić nad wszystkimi. Stanowić "śmietankę towarzyską". Znajdą się też tacy, którzy będą podlizywać się tym "lepszym", żeby uzyskać chociaż troszkę poszanowania i "zaistnieć" w tej rzeczywistości. Jest jeszcze miejsce dla tych, którzy nie mają wystarczająco odwagi aby sprzeciwić się krzywdom, które wyrządzają ci "najlepsi". Czy tylko ja widzę podobieństwo teraźniejszości do czasów za panowania królów? Mianowicie w tym, że są lepsi gorsi i najgorsi (tak uważają inni). No halo, obudźmy się wreszcie!

      Rozumiem. Są tacy ludzie, którzy rzeczywiście nie szukają znajomych. Nie szanują innego człowieka. Uważają się za lepszych. Gorzej jest, kiedy taka osoba znajdzie sobie cel, na przykład nas. Nieustannie obrzuca obelgami, obraża, wyśmiewa każde słowo wypowiedziane przez nasze usta. Tak więc, co z tym zrobić? Nic. Ignoracja denerwuje najbardziej.


      Jestem takim typem człowieka, który nie przejmuje się opinią innych. Naprawdę. Potrafię śmiać się z siebie, więc jest dobrze. Lubie to w sobie. Powiedzmy, że mam już dostatecznie grubą skórę, żeby przejmować się jakimikolwiek oszczerstwami na mój temat. Uważam to za moją największą zaletę pośród nielicznej zbiorowości pozytywnych cech.



niedziela, 15 września 2013

Też chcę być najlepsza!

      Myślałam, że w gimnazjum moja motywacja do nauki umarła raz na dobre, a tu zdziwienie. Powróciła! Jestem w klasie z ambitnymi osobami. Każdy posiada wiele informacji i większość chce pokazać ile wiedzą o tym czego ja nie wiem. Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Są momenty, kiedy czuję się taka tępa, jakbym nie pasowała do tej klasy.


      To widać, że niektórzy próbują się aż nadto popisać się wiedzą, co ostatecznie czasami im nie wychodzi. W gimnazjum było mało osób, które interesowały się biologią i chemią co skutkowało, że nie rozumieli materiału i otrzymywali słabe oceny. Tutaj, w liceum, wszyscy lubią te przedmioty i są na takim poziomie jak ja. Tyle, że ja akurat tego nie pokazuję.


      Nie widzę sensu podnoszenia ręki w gąszczu innych rąk a zwłaszcza, gdy zgłasza się połowa klasy... W panującej atmosferze czuć KONKURENCJĘ. Tak, to słowo jest trafne. Może i wszyscy starają się być mili dla siebie, ale widać, że każdy chce być najlepszy. Wyścig szczurów czas zacząć. 






czwartek, 12 września 2013

Siła charakteru.

      Osobowość człowieka można rozdzielić na wiele sposobów. Patrząc na temperament, lub ogólnie na charakter. Jeżeli już wybrać tę drugą wersję to MOIM zdaniem podstawowym podziałem jest na: ludzi o silnym charakterze i tych o słabym. Oczywiście wszystko jest metaforyczne, bo jak można mieć silny charakter? Chodzi tu bardziej o wytrwałość, odporność psychiczną, w pewnym sensie upartość w dążeniu do celów i nie przejmowanie się opinią innych.

      Codziennie widujemy osoby, które wydają się "silne", ale to tylko złudzenie. Pamiętajmy, że mowa tu o charakterze. To, że wyglądają groźnie, ich mina sprawia wrażenie pewnych siebie, bądź otaczają się nieciekawym towarzystwem to nie oznacza, że są silni. To tylko otoczka, zamaskowanie niepewności. Najczęściej takie osoby są kruche w środku. Wystarczy trafić w słaby punkt, a ma go każdy.

To Ty rozdajesz karty.

      To doświadczenie kształtuje nasz charakter. Pewne sytuacje zmieniają nas bezpowrotnie. Tworzą wnętrze na nowo. Jak to jest, że najczęściej to te tragiczne chwile sprawiają, że stajemy się silniejsi? Może wtedy rozumiemy, że czas wyjść z tej życiowej sielanki i zauważyć, że życie wcale nie jest różowe? Otrząsnąć się, tu i teraz. Zwrócić uwagę na otaczające nas problemy.

To tylko los, to nie on decyduje o naszej przyszłości. To jest już nasza rola. On tylko wkracza kiedy nie podejmujemy żadnych kroków. 

      Teraz pytanie: kim lepiej być? Niewinnym, kruchym człowieczkiem czy "psychicznym siłaczem"?
      Ludzie pierwszego typu dają sobą (za przeproszeniem) pomiatać. Jeżeli taki/a jesteś to radzę Ci, zmień się. To jest Twoje życie i nikt nie powinien mieć nad nim większej kontroli niż Ty sam/a. Nie dawaj tej satysfakcji innym, że władają czyimś życiem. Jesteśmy nieograniczeni, wolni, tylko niektórzy po prostu wykorzystują nieśmiałość i lęki innych. Gardzę takimi ludźmi. To jest zagranie bez honoru. Wybierajmy sobie równych "przeciwników", dobrze? Wtedy okaże się, kto jest "silny", a kto tylko udaje...


Postawmy się problemom. Jak nudno by było bez nich. 

poniedziałek, 2 września 2013

Dojrzewamy!

      No tak, 2 września, poniedziałek, początek tego piekła... A może wcale nie będzie tak źle?
Jestem w pierwszej klasie liceum. Niedawno skończyłam kolejny etap w swoim życiu. Coraz bardziej wkraczam w dorosłość, pomimo, że wcale tego nie czuję.

"Hej! Gdzie wy mnie wysyłacie?! Matura za 3 lata? Żartujecie?! Jakie studia?! Gdzie chcę pracować? Cooo?!  Mam być dojrzalsza? Ale, ale... nie umiem... jestem jeszcze dzieckiem." - mniej więcej tak się czuję.

Nowe otoczenie, nowi ludzie, nowi nauczyciele, nowe perspektywy, nowe myślenie.
Hm, właściwie, idzie się do takiej szkoły, nikt cię nie zna, masz "czystą kartę" u nauczycieli. Wydaje się tak sympatycznie, ale jednak człowiek boi się nieznanego. Wszystko jest nowe - tu jest problem.

Jeju... Za 3 lata będę pełnoletnia. Coś niesamowitego mieć tyle wolności. Decydować za siebie i swoje postępowanie. Dostajemy swobodę, ale musimy dać też coś od siebie. Ofiarowujemy naszą dziecinność, nieodpowiedzialność, natomiast musimy jak najszybciej zastąpić je dojrzałością i skutecznym podejmowaniem decyzji, które będą miały ogromny wpływ na naszą przyszłość.

Pamiętajmy jednak, że bycie dorosłym i pełnoletnim to nie to samo. Pełnoletność to stan fizyczny. Dorosłość - psychiczny.

Kierunek szkoły ponadgimnazjalnej powoli nakierowuje nas na pracę, którą zdobędziemy w przyszłości (kto znajdzie, ten znajdzie). No i proszę, niech nikt się nie usprawiedliwia słowami "w moim zawodzie nie ma pracy w tym kraju". Owszem, czasami są "wysypy" ludzi o określonej specjalności, ale to chyba logiczne, żeby nie brnąć za stadem! Potem dziwicie się, że ogromy młodzieży po humanie idą na prawo a potem skarżą się, że nie mogą znaleźć pracy.

Dobra, dobra. Żebym nie wyszła na mądralę przyznam się: jestem w klasie biologiczno-chemicznej, tak, jest to klasa ciesząca się największym zainteresowaniem w szkole. Zrobili nawet dwa oddziały. Tylko, że to jest jedyna klasa do której się nadaję xD.








piątek, 30 sierpnia 2013

Wygrani i przegrani.

      Każdy boryka się z problemami. Jedni z większymi, inni mają na głowie jedynie "błahostki". Kto powiedział, że wszystkie problemy tworzy los? Często to właśnie my jesteśmy ich przyczyną, a raczej twórcami. To, jak rozwiąże się te problemy zależy wyłącznie od nas. Możemy zrobić coś pozytywnego, lecz często nastolatkowie wybierają tę drugą drogę. Odreagowują w negatywny sposób. Wiecie co mam na myśli? Począwszy od "ukarania" swojego ciała, aż do ukarania siebie i jednocześnie swoich bliskich.


Samobójstwo nie jest odwagą wobec życia. To tchórzostwo.



      Pomimo tego, że tak bardzo gardzę odreagowywaniem na sobie w negatywny sposób, nie raz wyglądam jak człowiek, który upadł na dno i nie może się podnieść. To widać w spojrzeniu. Nie ma tej iskry, blasku. "Biedne" oczy niczego nie ukryją. Niestety.

"Nikt nie potrafi kłamać, nikt nie potrafi niczego ukryć, jeśli patrzy się komuś w oczy."
PAULO COELHO

Zastanawiam się, co korci ludzi do cięcia się...
Dlaczego czerpią satysfakcję z bólu?
Dlaczego sprawia to im przyjemność?
Przecież wytrzymałość przynosi pomyślny los.


Cięcie się nie jest uzależnieniem. Nie zawiera nikotyny. Nie może smakować. Nie pobudza. Nie sprawia, że odczuwamy radość z życia.

W takim razie, po co się ciąć? Ach, tak. Po to, żeby się "ukarać", że jesteśmy grube, że zrobiliśmy coś źle, że jesteśmy sobą.


Mam inny pomysł.
Jeżeli się tniesz, ponieważ nienawidzisz swojego ciała to warto wyżyć się na sobie w czasie biegania, lub uderzania w worek treningowy. Twoje odreagowanie przyniesie przy okazji pomyślny efekt!
Skoro zrobiliśmy coś źle proponuję iść i spróbować to naprawić a nie wyżywać się na niewinnym ciele.

      W życiu bywają momenty, w których jesteśmy zdołowani, przygnębieni, smutni. To jest normalne. Każdy tak ma. Ważne jest, aby nie wyolbrzymiać problemów tylko starać się je minimalizować a ostatecznie wyeliminować. Nawet jeżeli wypowiadasz słowa: "nie chcę żyć" nie masz pojęcia co mówisz. Chcesz, tylko po prostu musisz znaleźć sens swojego istnienia.

Wszyscy jesteśmy tu po coś. Ja też szukam swojego celu.




czwartek, 29 sierpnia 2013

Halo, czy to jeszcze Ziemia?

Witam w XXI wieku.

      W dzisiejszych czasach można zauważyć, że ci, którzy otrzymali więcej urody mają też więcej znajomych. Niech nikt się ze mną nie sprzecza, że tak właśnie jest w towarzystwie "zepsutych nastolatków". Osoby uważane jako hm, "nieładne" (to też pojęcie względne, bo każdy ma inny gust i jednym może się ktoś podobać, innym z kolei nie) są "nieodkryte" ponieważ ludzie oceniają innych po wyglądzie i w ten sposób nawet nie mają pojęcia jak cudowne charaktery mogą się kryć w pobliżu. Ale nie ma co się przejmować. Piękno przeminie, wartość człowieka się nie zmieni. A tak właściwie! Przecież kocha się za serce, nie za wygląd. Nie wiem czy tylko ja to zauważyłam: osoby urodziwe przechodzą na ogół przez większą ilość związków, ponieważ zauroczenie z drugiej strony opierało się głównie na wyglądzie, potem okazywało się, że charakter zupełnie nie odpowiada na dalsze utrzymywanie kontaktu. No chyba, że jest się bardzo niedostępnym (np. ja). Chwalenie za wygląd. Po co to mi? Jeszcze mam czas uratować swoją skromność i dodam, że mało razy mi się to zdarza. Miło i w ogóle, ale więcej radości sprawia (bynajmniej mi) pochwała charakteru, bo jest to coś, na co wpływam, co sama ukształtowałam. Nikt nie ma wpływu na to, jak wygląda.


      Wszyscy są tacy pokrzywdzeni. Muszą odreagować, tną się. To jest już normalne. Tak samo jak bycie biseksualnym (dobra, to akurat jest moda). Pełno tych "pokrzywdzonych dzieci tumblr'a", których profile są oblegane przez obrazki o tematyce śmierci, uzależnień i chorób.


        Ewidentnie, w dzisiejszych czasach jest moda na wszelkie narkotyki. Hm, może trafniej będzie: na używki pod każdą postacią. Młodzież jest tak zdemoralizowana, że jeżeli ktoś nie spróbował tego, co zakazane osobom poniżej 18 roku życia, to jest natychmiastowo wyśmiany. To znaczy, początkowo jest zdziwienie, że "ja nigdy nie piłam/paliłam", potem przechodzi w namowę: "TO JAK PRZYJDZIESZ TO DAMY CI SPRÓBOWAĆ" i ostatecznie: "ale ja nie chcę...". O! Właśnie w tym momencie rówieśnicy wybuchają gromkim śmiechem. Jakże to jest nienormalne! Potem po kolei słychać obelgi: "pewnie ma słabą głowę i się boi", "mama nie pozwala, hahaha", "nie umie się zaciągać i nie chce się ośmieszyć, ofiara". Może Wy mnie nie rozumiecie, ale zadajcie sobie pytanie: po co palić, skoro kiedy się dopiero próbuje po raz pierwszy - k a ż d y się krztusi? Czy to nie jest wystarczające zniechęcenie? Po co palisz skoro Twoje zęby robią się żółte, ubrania śmierdzą, a co więcej Twoja skóra jest przesiąknięta zatęchłym smrodem meliny? Po co palisz skoro dobrze wiesz jakie są tego skutki? Kiedy zaczniesz łapać łapczywie powietrze, będziesz pluł sobie w brodę, że tam, za krzakami skusiłeś się namowom kolegi, abyś tylko s p r ó b o w a ł. Czy życie było dla Ciebie tak brutalne, że nie potrafiłeś sobie poradzić z codzienną męką? Kontynuowałeś nałóg. Twój Wybór (czyt.Twój problem).Hej! Ty tam, trzymający się mojego ogrodzenia, chwiejąc się na nogach. Mówiłeś: "piję t y l k o na imprezach, ze znajomymi". Coś często były te imprezy, nie przyznasz? W każdy piątek, dosłownie. "Po co iść do szkoły skoro już z rana możemy skoczyć po piwo na "trójkąt"? Schowamy pod bluzy i wrócimy do domu, bo rodzice są w pracy. Tylko gdzie wywalimy butelki? Jak rodzice będą wyrzucać śmieci to je zobaczą!". Boli Cię wątroba? To może być jedyna nauczka, że nie znasz umiaru. A Ty, narkomanie? Co masz do powiedzenia? "Marihuana szkodzi mniej niż alkohol. Podaje się ją ludziom w szpitalach, czyli jest dobra! To ona powinna być legalna, nie te inne gówna". Heh. Wiesz dlaczego podaje się ją chorym? Po to, żeby ich "ogłupić", żeby nie czuli bólu. Skoro tego nie wiesz, to widocznie ta "dobroć" uśmierciła jeszcze więcej Twoich szarych komórek. Przecież wolność jest piękna. Lubisz mieć przymus do czegoś? Podoba Ci się, kiedy sprzedajesz smartfona, ponieważ nie masz pieniędzy na swoje uzależnienie? Kręci Cię wychodzenie na -30 bo "chce Ci się palić"? Cieszysz się, kiedy boli Cię brzuch, a rodzice ze zdziwieniem patrzą jak opróżniasz butelki wody jedną za drugą? Czy Twoim pragnieniem jest patrzeć "tam z góry" jak Twoi najbliżsi rzewnie płaczą, ponieważ po pijaku wsiadłeś do samochodu? Gratuluję. Gratuluję Ci, że podążasz za modą bycia "młodym-dorosłym". Ach. Tylko nie zapomnij o zrobieniu sesji z papierosem w ustach, i pamiętaj - bądź twarda! Na zdjęciu nie może być widać Twoich załzawionych oczu i miny jakbyś się dławiła. Przecież jesteś specjalistką w sprawach gardłowych.



MATERIAŁ NIE MIAŁ NA CELU OBRAŻENIA KOGOLOWIEK.

Dzień dobry, wszyscy umrzemy.

Cześć... Siemka... Hej...

       Jeju... w życiu nie powiedziałabym, że zacznę prowadzić bloga. Właściwie, dlaczego to robię? Powiedzmy, że wszystko ulega nowoczesności. Kartki w pamiętniku z czasem się kończą, prawda?

      Zacznę od przedstawienia mojej osoby.
Jestem realistką z nadmiarem pesymizmu. Dziwny początek, powinnam zacząć od napisania: "jestem licealistką i mam na imię Weronika, ale znajomi mówią na mnie -Vixa" no cóż... nie lubię być taka jak wszyscy. Szukam oryginalności. Można to dostrzec przede wszystkim w moim wglądzie. Moje dwa pofarbowane na czerwono warkoczyki plączą się w gąszczu niechlujnego koka. Mam pięć dziurek w uszach. Taka jestem zdemoralizowana! Zawsze bawi mnie kiedy ludzie pytają się czy mam tunele i czy to prawdziwy rozpychacz -  z uśmiechem odpowiadam, że to zwykły kolczyk. Nigdy mi się to nie znudzi. Na co dzień noszę niebieskie okulary - kujonki, które w połączeniu z aparatem ortodontycznym dają efekt... ech, chyba się domyślacie.


      Jak można mnie jeszcze poznać? Nie rozstaję się z nieśmiertelnikiem (nawet się w nim kąpię, nie wierzę...) Jest to znak mojego wczesnego zamiłowania do wojska.
      Charakter. Tak bardzo nie lubię poruszać tematów o mojej osobie, ale pierwszy wpis wymaga tego ze względu na szacunek (możliwie) odwiedzających.
Przyznam z moją skromnością, że uważam się za inteligentną i odpowiedzialną osobę. Zawsze mam swoje zdanie i rzadko dopuszczam opinie innych do swojego umysłu. Zachowuję się jakbym była cholernie odważna i pewna siebie, ale tylko udaję. Nauczyłam się, że trzeba takim być, aby osiągnąć to, czego się pragnie. Kolejna cecha! Ambitna. Z resztą, ukrywam wiele uczuć. Najbliżsi myślą, że wiedzą o mnie wszystko a tak naprawdę się mylą. Przyznam, że jestem osobą o skomplikowanym charakterze. Mogę być tym, kim tylko chcę. Zdrowy rozsądek podpowiada mi, żebym jednak nie zmieniała się więcej, ponieważ obecnie jestem "najlepszą wersją siebie". Tak też robię. Słucham rozumu, nie serca - żartuję, słucham rapu i rocka.
Mam dystans do siebie. Nie przejmuję się opinią innych i robię coś, nawet jeżeli wiem, że powstanie wiele plotek, lub zwyczajnie ludzie zaczną mnie wyśmiewać. Nie potrzebuję słów aprobaty.


Pisałam coś o dystansie do siebie? No. To tu macie Vixę , która robi z siebie celowe pośmiewisko.

      Nie boję się niczego a wręcz interesują mnie zjawiska paranormalne i pozostała wiedza w którą nie powinnam wsadzać nosa. Okej, przyznam - BOJĘ SIĘ WODY, ALE CICHO.

Próbowałam już wszystkiego w życiu pod względem artystycznym:
- tańca klasycznego,
- hip-hop'u,
- gry na gitarze,
- śpiewania,
- tworzenia sztuki komputerowej,
- rysowania/malowania,
- fotografii,
- gry aktorskiej
...oraz czegoś, co diametralnie zmieniło moje życie:
- kręcenia vlogów.

Mam wiele małych talentów, ale żadnego nie rozwijam. Mój błąd.

Od zawsze byłam pulpetem. Dalej nim jestem.

      Pomimo tego, że mam już 16 lat nigdy nie miałam chłopaka. Pomyślicie sobie, że jestem nieśmiała. Hm, w sumie to nie zaprzeczę. W jakimś małym stopniu to również się do tego przyczyniło. Lubie dokuczać chłopakom. Robię to, ponieważ uważam, że powinni być odporni psychicznie i wiem, że się tym nie przejmą. O dziwo, jestem lubiana.
SPŁAWIŁAM SIEDMIU
Czy coś jest ze mną nie tak?

       Dosyć niedawno jeszcze malowałam kreski eyelinerem, ale zaprzestałam, bo babcia powiedziała, że wyglądam jak dziwka. Dzięki babciu.